Barcelona, sierpień 2013
-Visca el Barca!!!
Lekko zdezorientowany Cesc spojrzał w okno i uśmiechnął się, widząc pijanych, rozwrzeszczanych kibiców, owiniętych flagą Barcelony.
-Y visca el Catalunya!- odkrzyknął, otwierając autokarowe okno.
Cała grupa idąca chodnikiem na widok Fabregasa szczerzącego się do nich przez szybę barcelońskiego powozu, wybuchła mieszanką wiwatów, oklasków i śmiechu, robiąc na ulicy jeszcze większy zamęt niż przed chwilą.
Piłkarz uśmiechnął się pod nosem. W przeciwieństwie do niektórych jego kolegów z drużyny, Cesc lubił tych wszystkich zapaleńców, którzy daliby się pokroić za autograf choćby jednego z graczy Barcy.
Tak, zdecydowanie było co świętować. To był udany, nawet bardzo udany mecz. Zwłaszcza dla Fabregasa, w końcu- dwa gole, asysta... Z pewnością ten puchar Gampera będzie mile wspominany (bynajmniej nie przez Santos).
Nagle na miejsce obok Cesca, dotychczas wolne, wparował Pique. Był jak zwykle szeroko uśmiechnięty, nadpobudliwy i niesamowicie zdyszany.
- Co tam, panie Piękny? Masz zamiar jakoś świętować dzisiejszą wygraną czy znowu będziesz siedział w domu?- spytał Geri, kładąc na kolanach wielki, wypchany rozmaitościami, ledwo domykający się, biedny plecak z logiem klubu.
"No nie, błagam... Tylko pijanego Pique mi tutaj potrzeba"
Cesc oderwał się na chwilę od rozplątywanych już 6 minutę słuchawek, westchnął głęboko i omiótł przyjaciela krótkim, badawczym spojrzeniem- rumieńce na policzkach, włosy w nieładzie, zbłądzony wzrok i oczywiście tekst "panie Piękny"...To mogło oznaczać tylko jedno.
Cesc uśmiechnął się sztucznie i zmrużył oczy.
- Jak widzę ty już zacząłeś to swoje "świętowanie"- odparł i powrócił do walki z nieustraszonymi jak dotąd słuchawkami.
- Kilka piw na spółkę z Jessicą chyba się nie liczy, prawda?- spytał Pique, udając przejętego. Oczywiście, jak zwykle będąc pijanym w sztok, używał dość "nieformalnej" ksywki Jordi'ego.
-Ja wszystko słyszę, Geri. Pchasz się w gips, ostrzegam.- usłyszeli wkurzony głos Alby, dobiegający zza ich pleców.
Obaj wybuchli niepochamowanym śmiechem.
Nagle Gerard spoważniał i , marszcząc brwi, powiedział bardziej do siebie, niż do Cesca:
- O mój Boże! Jestem pijany?!- Po chwili zaczął udawać, że płacze i wychlipał- Jak ja się Shaki pokażę? Przecież to będzie armagedon, ona mnie zabije, udusi, poćwiartuje, zdepcze jak robaka...
Cesc popatrzył na niego z miną typu „wtf?!”, ale nie skomentował zachowania przyjaciela, który z każdą chwilą wydawał się być coraz bardziej pijany i wciąż wymieniał sposoby w jakie (bardzo prawdopodobnie) zginie po powrocie do domu . W końcu, kiedy Pique przestał „płakać”, Fabregas się odezwał:
-Oj, coś czuje, że sobie dzisiaj odpuścisz zwycięskiego szampana, bo z wiekiem słabnie ci głowa, Geri. A ja cię go domu nie zaciągnę… Raz próbowałem i Shaki miotała za mną wzrokiem jak piorunami przez miesiąc, jakbym to ja ci alkohol strumieniami do gardła wlewał. O nie, to nie moja działka.
„Nigdy więcej, nigdy więcej…. ”
- Dobra, szczerze?- Cesc popatrzył na Pique z uniesionymi brwiami- Mówisz jak matka po moim pierwszym zgonie. Raz wystarczył.
Gerard pokiwał głową odpowiadając na nieme pytanie Cesca. Zatrzymał wzrok na słuchawkach, które jego przyjaciel nadal usiłował rozplątać i zmarszczył brwi .
-Swoją drogą to kupiłbyś sobie w końcu jakiś porządny sprzęt-dodał.
- Lubię je, to prezent od Danielli z czasów, kiedy…- powiedział Cesc i przerwał, widząc, że Gerard wywraca oczami na samo słowo „Daniella”. Chcąc się odgryźć, zrobił słodką minę i spytał przymilnym tonem- Oj, Geri, gdzie się podział twój fioletowy sweterek od Shak z napisem „I love you”?- na koniec przechylił głowę i zrobił najsłodszy dzióbek, na jaki było go stać.
Już po chwili Fabregas rozmasowywał bolące ramię, zanosząc się paranoicznym śmiechem.
Tak, w stanie upojenia alkoholowego Pique był z pewnością silniejszy niż zwykle.
W końcu autokar ruszył, a Geri zaczął kłócić się z Jordim o jakieś głupstwo.
„Te ich piwo było chyba halucynogenne".
Aby nie wiedzieć o co dokładnie poszło i przetrwać jakoś drogę na klubowe świętowanie goleady, Fabregas skupił się na swoich myślach i muzyce, która w końcu popłynęła ze słuchawek (dzięki Bogu, bo gdyby to w końcu nie nastąpiło, Gerard nie dałby mu spokoju).
Znowu, jak zwykle wtedy kiedy tylko miał wolną chwilę,przytłoczył go ogrom tego wszystkiego co ostatnio wydarzyło się w jego życiu. Rzadko miał czas, aby rozwodzić się nad swoimi decyzjami, życiem i jego sensem. Tylko mecze, treningi, wyjazdy… W tym wszystkim opieka nad Lią wydawała się odpoczynkiem, ucieczką na kilka godzin. Na dodatek było jeszcze mnóstwo innych obowiązków związanych z klubem, np. masowe ilości zaprzeczania mediom jego rzekomego transferu do Manchester United (czego już szczerze nienawidził)…
Gdzieś w tym wszystkim Cesc zgubił siebie, Daniellę... To co ich łączyło. Obwiniał się za to, że może jej poświęcić tak mało czasu. Za mało… za mało, jak na kogoś, kto dał mu córkę i uczynił najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Fabregas byłby w stanie oddać wszystko, żeby móc z nimi spędzać każdy, wolny od zajęć i różnego rodzaju obowiązków, moment.
*************************
A tak jakoś wyszło, że miałam czas dzisiaj i tadaam!- jest 1 rozdział :D Przyznam szczerze, że prawdopodobnie to komentarz pod prologiem (pozytywny! jeej!) dał mi motywację żeby dodać "to oto coś" :) Następna notka...jutro, pojutrze, w czwartek.... no nie wiem, w tym tygodniu na pewno. Pozdrawiam ♥
A tak jakoś wyszło, że miałam czas dzisiaj i tadaam!- jest 1 rozdział :D Przyznam szczerze, że prawdopodobnie to komentarz pod prologiem (pozytywny! jeej!) dał mi motywację żeby dodać "to oto coś" :) Następna notka...jutro, pojutrze, w czwartek.... no nie wiem, w tym tygodniu na pewno. Pozdrawiam ♥