sobota, 6 grudnia 2014

Rozdział 26: Każdy kiedyś od­chodzi, lecz nie każdy z tą stratą się godzi.

Dedykacja dla Karola-... czasami słowa nie są potrzebne żeby się idealnie zrozumieć.

Barcelona, maj 2014

 Cesc lekko rozchylił zasłony i nerwowo przygryzł wargę. 
'Cholera, Leo- pospiesz się'
 Nagle usłyszał kroki na schodach. Opuścił salon i jeszcze raz spojrzał na wyświetlacz swojego telefonu leżącego na stoliku pod lustrem. Wziął go do ręki i co raz bardziej zdenerwowany wybrał kontakt do Messi'ego, po czym włączył klawiaturę.
-Dzień dobry!- rzuciła wesoło Carlota, dopinając w biegu ostatnie guziki żółtej koszuli. Pokonała dwa ostatnie stopnie zgrabnym skokiem i z uśmiechem na twarzy dała buziaka w policzek bratu, który chaotycznymi ruchami pisał wiadomość. 
 Starszy Fabregas schował telefon do kieszeni spodni i spojrzał na siostrę, kierującą się do kuchni.
-Przeciętny- odparł bez entuzjazmu, odprowadzając ją wzrokiem do pomieszczenia obok.
 Po krótkiej chwili Lot wróciła w jego pole widzenia, trzymając w ręku szklankę soku pomarańczowego. Stanęła obok niego, oparła się o ścianę i uniosła brwi ze zdziwieniem.
-A to niby dlaczego?- spytała i wzięła łyk napoju.
-Spójrz, proszę, przez wychodzące na południe okno w salonie- odpowiedział Cesc, zaskakująco  precyzyjnie określając swoje polecenie.
 Carlota tym razem zmarszczyła czoło i, omijając brata, przemierzyła korytarz. Po raz ostatni pytająco zerknęła na starszego Fabregasa i weszła do salonu. Stanęła obok okna i, podobnie jak piłkarz parę minut wcześniej, delikatnie rozchyliła beżowe zasłony. 
-O kurwa...- powiedziała cicho dziewczyna- Nie wiedziałam, że jestem aż tak popularna.
 Cesc'owi, który nadal patrzył na siostrę ze swojego miejsca na korytarzu, opadły ramiona.
-Naprawdę, Lot? Naprawdę myślisz, że o to właśnie chodzi?- powiedział z ironią- Jesteś równie znana, jak ten filmik, na którym rzucamy w siebie lodami. A później cukierkami...i czekoladą...i błotem- kiedy usłyszał głośne parsknięcie śmiechem, połączone z dławieniem się, dodał- Mam wyliczać dalej?
 Odpowiedź nie padła.
'No tak- moja genialna siostra zakrztusiła się sokiem'
 Nagle Cesc usłyszał trzask zamykanych drzwi. Przez drugie, tylne wejście do willi wpadł Messi. Miał włosy w całkowitym nieładzie, przyspieszony oddech i kluczyki od samochodu w dłoni. 
-Siema, co się stało?- rzucił, próbując złapać haust powietrza.
 Fabregas popatrzył na niego z dezaprobatą. Podszedł do niego, złapał go za koszulkę i przeciągnął przez korytarz. Wszedł do salonu. Kiedy Leo zobaczył Carlotę, siedzącą na sofie, uśmiechnął się i pomachał do niej.
-O, hej, Carla- powiedział wesoło, a dziewczyna, nadal się krztusząc, podniosła jedynie dłoń w geście powitania.
 Starszy Fabregas nie zwrócił na to uwagi i z kamienną miną zaciągnął Messi'ego pod okno. Puścił jego koszulkę i rozchylił zasłony nerwowym ruchem. 
-To się, kurwa, stało!- krzyknął.
 Leo po chwili otworzył usta.
-Jaaaa...- spojrzał na Cesca i spytał- Co oni tu robią?
-A co do jasnej cholery może robić pod moim domem tłum reporterów o ósmej rano! W sobotę!- wrzasnął Fabregas- Oglądałeś dzisiaj jakieś wiadomości sportowe? 
 Leo spojrzał ukradkiem na Carlotę, która przestała się krztusić i przysłuchiwała się ich rozmowie.
-...nie?- odparł i zmrużył oczy, jakby przygotowywał się do zasłużonego pobicia. 
-Cała telewizja żyje informacją o moim transferze!- krzyknął Cesc, a po chwili jego ręce opadły bezsilnie. 
 Podszedł do sofy i usiadł obok siostry, opierając głowę na rękach. Ona tylko gwizdnęła cicho i po chwili zaczęła delikatnie gładzić go po plecach.
-No to wpadłeś po uszy, braciszku.
 Leo jeszcze raz spojrzał w okno.
-Ile wiedzą?-spytał.
-Tylko tyle, że odchodzę do ManU za 45 mln. Nikt nic nie mówił o nielegalnej umowie.
-Tyle szczęścia...-powiedział cicho Messi.
-Wiedziałem, wiedziałem, kurwa, że najwyższy czas skończyć to przedstawienie- odparł Cesc, chowając twarz w dłoniach.
-Teraz to już bez znaczenia- Argentyńczyk uciął jego wyrzuty sumienia.
 Zapadła cisza. Po długiej chwili Fabregas westchnął i podniósł spojrzenie na Leo.
-Mam prośbę- powiedział delikatnie.
 Przyjaciel ruchem ręki zachęcił go by mówił.
-Pożyczysz mi samochód? Chcę pojechać po Blancę, nie powinna w taki stanie wpadać w tłum rozszalałych reporterów. A oni- spojrzał w okno- nie pozwolą mi nawet z garażu wyjechać...- Cesc zrobił oczy małego psiaka- Poratujesz?
 Messi uśmiechnął się szeroko i rzucił mu kluczyki.
-Wrócę niedługo- powiedział Katalończyk.
~*~


 Fabregas wyłączył silnik, westchnął i pokręcił głową. Po chwili spojrzał na budynek, przed którym zaparkował- szpital nie był jego ulubionym miejscem.
 Tak właściwie to nienawidził szpitali.
 Ale niestety to właśnie tutaj skierowała go przyjaciółka Blanci- Tanya. Powiedziała piłkarzowi, że kiedy Iriarte przyszła do niej na "babski wieczór", dziewczyna czuła się dobrze. W nocy coś zaczęło być nie tak, dlatego zdecydowała się zadzwonić na pogotowie. 

-Więc dlaczego nikt mnie nie poinformował!- krzyknął zdenerwowany Fabregas.
-Blanca zgubiła telefon. A ja nie mam twojego numeru- tłumaczyła się Tanya.
-Boże...- Cesc nie mógł uwierzyć, że ta cała sytuacja może być aż taka prosta- Gdzie ją zabrali? 
-Do św. Pawła. A, i możesz wziąć ze sobą waszego psa. Chyba nie za bardzo mnie polubił.

 Piłkarz z dezaprobatą spojrzał na Barca, który spał na tylnym siedzeniu samochodu Messi'ego.
'Leo będzie wściekły. On przecież ma alergię na sierść. No zabije mnie...Kurwa, o czym ja myślę. Moja kobieta jest w szpitalu!' 
 Fabregas przekładał klucze z ręki do ręki. Nie chciał tam iść. Nie chciał na to patrzeć. Nie chciał musieć znowu dowiadywać się złych rzeczy.
 A dobrze wiedział, że tak właśnie będzie.
 Ale nie mógł odkładać tego w nieskończoność.
 Wysiadł z samochodu i odrobinę za szybkim krokiem ruszył do drzwi szpitala. Napotkana przy wejściu pielęgniarka w zamian za miły uśmiech skierowała go na odpowiednie piętro, do odpowiedniej sali.
 Cesc westchnął głęboko i otworzył drzwi.
 W pomieszczeniu panował półmrok, jedyne światło dawała jarzeniówka tuż nad łóżkiem naprzeciwko drzwi, na którym leżała drobna, skulona postać. Jej długie, kasztanowe włosy rozlewały się na błękitnej poduszce. Dziewczyna chyba go nie zauważyła, tak więc Fabregas wziął spod ściany krzesło i postawił je obok łóżka.
 Spojrzał na Blancę.
 Spała.
 Cicho zdjął skórzaną kurtkę i powiesił ją na oparciu krzesła. Włożył kluczyki do kieszeni spodni, napisał do Leo, że może być trochę później. Rozejrzał się po sali, by sprawdzić czy jest odpowiednio wyposażona. 
 Aż w końcu usiadł obok łóżka dziewczyny. Wziął jej drobną dłoń i przyłożył ją do swoich ust.
'Co się stało...Boże, co się stało...'
 Przez chwilę siedział nieruchomo, wsłuchując się w różne aparatury. 
 Nie myślał o niczym. Bał się, że mogło stać się coś złego z dzieckiem, że Blanca poroniła, że...ale próbował być spokojny.
 Burza związana z transferem nawet nie przemknęła przez jego głowę. 
 Nagle Cesc poczuł, że dłoń dziewczyny, którą wciąż trzymał blisko przy swoich wargach, zaczyna się lekko poruszać. Iriarte odwróciła się w jego stronę i spojrzała na niego zaspanymi, podpuchniętymi oczami. Miała czysty smutek w oczach...ale milczała. A Fabregas niewzruszenie wpatrywał się w jej ciemne tęczówki...ale nie pytał.
 Przez chwilę siedzieli w milczeniu, jakby napawali się swoim widokiem. Piłkarz wciąż składał na jej delikatnej dłoni drobne pocałunki, a ona swoim wymownym spojrzeniem wylewała z siebie morze łez. 
 Nagle Cesc zauważył, że na jej policzku pojawia się pierwsza słona kropelka. Stwierdził, że to jest już czas na pytania.
-Co się stało?
 Jej twarz już po paru krótkich chwilach stała się cała mokra. A Fabregas tylko siedział z boku, trzymał ją za rękę i patrzył jak ona pogrąża się w tym wszystkim.
 Po chwili nie wytrzymał i ją przytulił. Przytulił ją z całej siły i miał nadzieję, że to pomoże.
 Blanca cicho łkała, wtulona w jego szyję, próbując mu zrobić trochę miejsca na szpitalnym łóżku. 
 Długo tak siedzieli. Bardzo długo. Ale to nie miało znaczenia.
 Fabregas postanowił ponowić pytanie.
-Co się stało, Blanca? 
-...poroniłam- odparła szeptem.
'Jasna cholera' 
 Głośno przełknął ślinę i przez chwilę zastanawiał się co powiedzieć.
-Kochanie, mamy jeszcze całe życie. Będziemy mieć jeszcze dużo dzieci, całą drużynę- powiedział drżącym głosem, który raczej martwił niż uspokajał. Lekko odsunął się od dziewczyny i dodał- Tak?
 Bez przekonania pokiwała głową.
 Cesc dobrze wiedział, że nie jest jej łatwo. To już drugie dziecko, które straciła. Jego dziecko. Ich dziecko. Dziecko. 
'Boże' 
-Kocham cię- powiedział cicho.
-A co jeżeli ja po prostu nie mogę ci tego dać?- odparła szybko- A co jeżeli nie mogę dać ci dzieci? 
 Jak mogła w ogóle tak myśleć?
 Fabregas już miał coś odpowiedzieć, kiedy do sali wszedł lekarz. Widząc gościa, bardzo się zdziwił. 
-A pan co tutaj robi? Pan nie może tutaj być- powiedział stanowczo.
-Ale ja jestem...jestem ojcem dziecka- wykrztusił Cesc, mając nadzieję, że to cokolwiek da.
-BYŁ pan ojcem dziecka. A teraz musi pan wyjść. Proszę wrócić do pani Iriarte jutro...- odparł surowym tonem starszy mężczyzna, po czym zaczął przewracać w swoim notatniku kartki.
-Jutro?-jęknął Fabregas.
-No dobrze, dziś wieczorem. Ale teraz niech pan już idzie- powiedział zniecierpliwiony lekarz.
___________________________________________________________________

No wieeeeeem, nie tak miało być
Nie bądźcie złe
Kocham was ♥
Buziaki :*